sobota, 24 października 2015

Diesel sziwndel w wykonaniu VW


Stało się okazuje się. że VW nie jest bez skazy. Niemiecka solidność została poważnie zagrożona. 11 milionów aut z problem robi wrażenie ale czego tak naprawdę dotyczy całe zamieszanie?

Otóż silniki (szczególnie o kodzie EA 189) emitują mniej trujących spalin kiedy stoją niż jak jadą. Wynika to z oprogramowania, które wykrywa procedurę testową i zmienia ustawienia silnika. Powoduje to, że mamy między innymi wzmożoną emisję tlenków azotu. Ktoś powie no co z tego przecież DIESEL MUSI DYMIĆ i w sumie coś w tym jest. Usterka może nam zaszkodzić ale dopiero za kilkanaście lat więc czym się przejmować?




W historii motoryzacje było zdecydowanie więcej przypadków kiedy samochody w bezpośredni sposób mogły przyczynić się do śmierci podróżujących autem.

Popatrzmy na 3 według mnie ciekawe przypadki:

- w latach 2009 - 2010 Toyota miała problem w USA z blokującym się elektronicznym pedałem gazu. Podobno auta same przyśpieszały i dotyczyło to z początku 2,6 mln aut, a później liczba wzrosła do 8 mln. Wiadomo nie od dziś że amerykanie mają problemy z obsługą wszelkich sprzętów nie tylko elektronicznych. Początkowo zrzucali winę na złe dywaniki by w 2011 po dwóch latach śledztwa stwierdzić, że z pedałem gazu jest wszystko ok. Moim zdaniem to Amerykanie mylili pedały w samochodach (tak jak w latach 80tych w np. Audi 5000) i stąd cały problem (według europejskich norm pedał hamulca jest mniejszy niż w USA)

- w 2000 roku (znowu na rynku Amerykańskim) były problemy z Fordem Explorerem i oponami Firestone, które rozwarstwiały się lub wybuchały w trakcie jazdy. Firmy przerzucały się odpowiedzialnością, nie do końca wyjaśniono czyją to była wina ale zginęło około 200 osób i po 95 latach firmy przestały ze sobą współpracować.

-w latach 70tych też oczywiście w Stanach został wprowadzono do sprzedaży Forda Pinto. Okazało się, że samochód ma wadliwy zbiornik paliwa, który wybucha przy uderzeniach w tył. Zanim sprawa wyszła na jaw zginęło sporo ludzi. Co jest najgorsze Ford doskonale wiedział o wadzie i jej konsekwencjach ale przygotował wewnętrzny raport gdzie wyliczył, że taniej będzie płacić odszkodowania (nawet wiedzieli ile będą płacić od przypadku oraz określili ilość przypadków na 180) niż wprowadzać akcję serwisową dla tego modelu (poprawki za 11 dolarów), źródło poniżej dla ciekawskich.

Szczególnie ostatni przypadek pokazuje, że firmy motoryzacyjne są nastawione na zysk (jak każda firma), a pozostałe sprawy (niezawodność, bezpieczeństwo, ekologia) to tylko dodatek wizerunkowy/ marketingowy.Pokazuje to też że Amerykański rynek pomimo obiegowej opinii o "ułomności" jego konsumentów (a może właśnie przez to) szczególnie o nich dba wyszukując różne afery. Dobrze to widać po ostatnich akcjach VW'na, który goni w sprzedaży globalnej GM i Toyotę. Presja na wynik jest ogromna więc trzeba było zrobić wszystko, żeby bez zbędnych inwestycji zrobić bardziej zielone silniki niż konkurencja bo eko jest w modzie i chwytliwe marketingowo. Szczególnie w USA.

Afera VW to dla mnie wierzchołek góry lodowej bo dajemy się oszukiwać już od dłuższego czasu. Nie wynika to ze złej woli koncernów ale z możliwości jakie zostawiają im instytucje badawcze/ pomiarowe. Inaczej tego nie można nazwać bo jak to jest możliwe że emisję spalin przeprowadza się w laboratorium na hamowni, według ściśle określonego cyklu, który trwa 2 minuty? Przecież samochodami się poruszamy i to często w gęstym ruchu miejskim, gdzie obciążenia silnika są inne niż w laboratorium na stanowisku badawczym. Co więcej często odpalamy zimne auto i jedziemy tylko 2 km wtedy elementy nie osiągają optymalnej temperatury. Czy wtedy mamy też dobrą emisję spalin?

To, że złapali VW to kwestia tego, że koncerny wykorzystują takie luki i naginają rzeczywistość bo mogą. Mamy skostniałe podejście do branży motoryzacyjnej, za bardzo pędzimy za osiągami/ wynikami kreując sztuczne/ nie realne normy nie mające nic z rzeczywistością. Dla mnie powinni jeszcze się przyczepić do następujących kwestii (i zmienić kompletnie metody pomiarowe), żeby unikać manipulacji:

1. Fabryczne spalanie. Dla mnie jawne kłamstwo, które my konsumenci kupujemy z otwartą szczęką. Wierzymy, ze kompakt w dieslu na trasie będzie palił 3,9l na sto, a SUV 5 litrów, a w mieście będzie to 5 litrów dla kompaktu i 6 litrów dla SUV'a. W realnych warunkach ciężko jest się do tego zbliżyć. Co więcej jak popatrzymy na foldery nowych samochodów to nie ważne jakie opisują auto (kompakt, limuzyna, SUV czy auto sportowe), niezależnie od mocy i pojemności w cyklu miejskim 90% z nich ma spalać poniżej 10 litrów, serio? Tu znowu rynek Amerykański jest przed nami bo było już kilka procesów od zaniżanie spalania przez samochody (między innymi Hyundai i Kia).
2. Masa własna. Coś co się rozjeżdża przy pierwszym ważeniu gotowego do jazdy auta. Najlepszy przykład zważcie Opla - te nowe cierpią na dużą nadwagę versus konkurencja i versus dane fabryczne. Ma to później przełożenie na osiągi, spalanie i ładowność etc.
3. Pojemność bagażnika. Niby każdy producent stosuje się do jednej metody ale jak przychodzi do pakowania to wszystko jest jakby mniejsze. Co więcej część producentów wliczą do pojemności bagażnika schowki, liczy do dachu, a nie do półki lub liczy bez półki, a za to do wysokości okien. Dobrym przykładem są testy robione chociażby przez tygodnik Motor. Tam widać jak to się ma w praktyce.

Afera VW to powinien być początek walki konsumenta z koncernami motoryzacyjnymi o rzetelne i wiarygodne informacje o samochodach. Nie sztuczne, laboratoryjne dane ale rzeczywiste z testów praktycznych.

Samochody mają mieć nie tylko dobre parametry na papierze - muszą to później pozakazywać na każdym kroku w codziennej eksploatacji nie zależnie od warunków. W przeciwnym razie będziemy się ciągle dziwić, że z naszym autem coś jest nie tak bo miało być inaczej.


Źródło: http://www.pointoflaw.com/articles/The_Myth_of_the_Ford_Pinto_Case.pdf
Zdjęcie: https://de.wikipedia.org/wiki/VW_EA189

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz